sobota, 4 lutego 2012

Trzeba było trzymać się swoich zasad...

Kiedy pisałam recenzję lektury Kolacja z Anną Kareniną postanowiłam sobie, że nie będę sięgać po książki tylko dlatego, że mój ulubiony autor czy postać literacka zostali umieszczeni w ich tytule. Doskonale wiem, że zazwyczaj jest to zwykły chwyt marketingowy, na który łapią się tacy naiwniacy jak ja, który obiecują sobie, że w danej książce odnajdą to, za co literaturę piękną pokochali. Guzik prawda. W moim postanowieniu wytrwałam aż pół roku. Dziś z radością skończyłam czytać książkę Siostrzeniec Kundery. Sama się sobie dziwię, że nie rzuciłam jej w kąt po pierwszych 50 stronach, stało się tak chyba tylko dlatego, że nie mogłam uwierzyć, że ktoś napisał, a kto inny wydał tak totalnie bezwartościową książkę. Mam wrażenie, że moje pamiętniki, które pisałam w czasach podstawówki, miały większą wartość artystyczną niż ten grafomański popis.

Główny bohater książki, Wiktor, zostaje nam przedstawiony jako bogacz z przypadku, który kiedyś po pijaku obstawił zwycięskiego konia w gonitwie. Pieniądze, które zyskał w ten sposób pozwoliły mu wieść beztroskie życie. Do tego stopnia beztroskie, że postać ta jest niesamowicie nieautentyczna. Potrafi przez cały dzień zastanawiać się, czy właściwie ma ochotę na pomarańczę czy nie i tego typu spory zostają rozstrzygnięte w momencie, kiedy owoc zgnije. Kiedy zostawia go dziewczyna, Teresa, zapada w depresję, której opisem autor pogrążył się w moich oczach. Jakby tego było mało lekiem na rozstanie i próbą ponownego zjednoczenia kochanków miało być przygarnięcie pod swój dach lekko upośledzonego Konrada, tytułowego siostrzeńca Kundery. Miał on być substytutem dziecka, które pragnęła mieć Teresa, a o którym w ramach swojej beztroskiej egzystencji nie pomyślał Wiktor. Bo oczywiście, jak to zazwyczaj po rozstaniu bywa, para po rozstaniu dalej mieszkała razem.

W moim odczuciu David Foenkinos wpadł na pomysł powieści, którą za wszelką cenę próbuje podać w niezmienionej formie. Nie chciał się rozwodzić nad problemami finansowymi ani innymi błahostkami, które dotykają zwykłych szarych obywateli, więc swoje postacie umieścił w świecie, gdzie nike nie kłopocze się czymś takim jak pieniądze. Bohaterowie zapewne w zamyśle mieli być wyraźnie zarysowani, wyszli jako żałosne karykatury siebie samych. Wiktor, który jednocześnie jest narratorem tej powieści jest postacią niezwykle irytującą. Jego depresja i rozckliwianie się nad sobą było wręcz niesmaczne. Jako przykład podam sytuację, kiedy w ramach swojej bezradności i niezdecydowania wypływającego z choroby ogolił sobie tylko pół twarzy. Wiem, że w zamyśle sytuacje takie miały być groteskowe, jednak zabrakło w nich tej ironii i poczucia humoru, którymi przesycone są powieści właśnie samego Milana Kundery.

Sceną, którą uważam za najbardziej dramatyczną jest moment, kiedy po wspólnym pijaństwie Wiktor i jego przyjaciel Edward zaczęli rozważać nad alegorycznym znaczeniem wymiocin (sic!).

2 komentarze:

  1. Ja podziękuje za taką ksiązkę, żeby coś takiego napisać to za przeproszeniem, ale chce się z ludzi idiotów zrobić?

    OdpowiedzUsuń