czwartek, 22 grudnia 2011

Frankenstein dla dzieci?

Po książki Carlosa Ruiza Zafona zawsze sięgam z wielką chęcią. Przeczytałam już Grę Anioła, Księcia Mgły oraz powieść, która przyniosła mu największy rozgłos, a mianowicie Cień Wiatru. Wszystkie oparte są na podobnym schemacie, młody bohater odkrywa jakąś tajemnicę z przeszłości, wraz z przyjaciółmi stara się ją odkryć. Na drodze ku jej poznania spotyka grono osób, które przed laty posiadły cenne informacje i z nich powoli krystalizuje mu się całość historii. Stare zdjęcia, listy, opowieści stanowią znaczną część każdej powieści Zafona, pozwalają czytelnikowi wraz z głównym bohaterem przenieść się kilkadziesiąt lat wstecz i stać się niewidzialnym obserwatorem tajemniczych wydarzeń.

Źródło: www.stacjakultura.pl
Nie inaczej jest w przypadku powieści Marina. Należy ona do tej grupy książek autora, które jak sam określił: choć powstały z myślą o młodym odbiorcy, miałem nadzieję, że przypadną do gustu wszystkim bez względu na wiek. Bardzo chciałem napisać taką książkę, która z przyjemnością sam bym przeczytał jako dzieciak, jako dwudziestotrzylatek, czterdziestolatek, czy wreszcie sędziwy osiemdziesięciolatek.

Czy mu się udało? Przyznam szerze, że choć Księcia Mgły sama zakwalifikowałabym zdecydowanie jako powieść dla dzieci, to tutaj miałabym co do tego pewne wątpliwości. Wątek tajemniczej kobiety w czerni, którą Oscar i Marina postanawiają śledzić z nudów początkowo wydaje się być historią, aż zbyt banalną. Jednak gdy wydarzenia zaczynają nabierać tępa, a my wraz z młodymi bohaterami odkrywamy krok po kroku najmroczniejsze zakamarki Barcelony ciarki mogą przebiec nam po plecach. A to wszystko z powodu historii rodem z Frankensteina!

Po przeczytaniu kilku powieści Zafona wiem, że u niego nie ma rzeczy niemożliwych, choć bynajmniej nie jest pisarzem science-fiction. Historia, którą opisał wydaje się tak nieprawdopodobna, lecz jednocześnie prawdziwa za sprawą plastyczności jego opisów. Właśnie ta zdolność autora przyciąga mnie do jego kolejnych książek. Choć często jest postacie są naiwne, momentami wręcz przerysowane, to klimat, który potrafi stworzyć sprawia, że zawsze z chęcią zaszywam się w jego powieściach, które potrafią oderwać czytelnika od rzeczywistości na długie godziny.

wtorek, 6 grudnia 2011

Pranie mózgu

To już druga opisywana przeze mnie powieść Ladislava Fuksa. Podobnie jak Myszy Natalii Mooshaber nie należy ona do lekkich, łatwych i przyjemnych lektur, które czytamy przed snem, aby lepiej zasnąć. Już sam tytuł Palacz zwłok nie może napawać optymizmem. 

Źródło zdjęcia: www.dodatkidogazet.pl
Tytułowy bohater, Karol Kopfrkingl, jest pracownikiem praskiego krematorium. Uwielbia swoją pracę, sumiennie spełnia swoje obowiązki. Twierdzi, że śmierć jest najpiękniejszą rzeczą, która może spotkać człowieka, ponieważ wyzwala go tym samym od wszelkiego bólu i cierpienia. Po takiej dewizie mogłoby się zdawać, że jest człowiekiem posępnym i raczej pesymistycznie nastawionym do życia. Nic bardziej mylnego!

Karol wraz ze swą żoną oraz dwójką dzieci wiedzie całkiem normalne życie. Do swojej wybranki zwraca się per Aniele, dzieci obsypuje prezentami, często udają się na rodzinne wycieczki. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i wraz z szerzącą się w latach 30. ideologią nazistowską ojciec rodziny zaczyna powoli odkrywać jak bardzo różnią się Żydzi od jedynego słusznego narodu jakim są Niemcy. Jego portret psychologiczny zarysowany w tej książce z każdą stroną staje się bardziej przerażający. Na przemianę jego mentalności ma ogromny wpływ jego znajomy Willy, który na każdym kroku daje mu do zrozumienia, że jako czystej krwi Aryjczyk ma misję do spełnienia. Gdy przypomnimy sobie jego miejsce pracy, nietrudno się domyślić, o jaką misję chodzi.

Książkę tę śmiało mogę określić mianem przerażającej. Ciarki przebiegały mi po plecach nie tylko w momencie, gdy czytałam o planach stworzenia wielkich kaźni, ale również kiedy wraz z głównym bohaterem odkryłam, że jego żona była z pochodzenia Żydówką...

niedziela, 4 grudnia 2011

I znowu o wojnie...

          Jak wiecie, II Wojna Światowa jest dla mnie bardzo interesująca. Jeszcze nieraz zamieszczę tu książkę o tej tematyce. Tym razem to biografia jednego z ludzi odpowiedzialnych za masowe wywózki Żydów do obozów koncentracyjnych. Dużo sobie obiecywałam po tej książce, ale jestem lekko rozczarowana. Opowiada ona historię Adolfa Eichmanna, który nagrał wiele wspomnień na taśmach w czasie rozmów z innym zbrodniarzem niemieckim: Willemem Sassenem. Miało to miejsce w Argentynie, gdzie zwiało po wojnie mnóstwo hitlerowców, którzy oczywiście "nie zrobili nic złego, tylko wykonywali rozkazy". Biorąc pod uwagę tytuł książki, spodziewałam się tylko tego "wywiadu" (Stan Lauryssens Dziennik Nazisty: Wyznania Eichamna), a tak naprawdę nie było go zbyt wiele. Dowiadujemy się, jak do Ameryki Południowej dotarł Sassen i Eichmann, jak układało się tam ich życie, oraz jak Mossad złapał Eichmanna i doprowadził pod sąd.
          Bohater książki mówi, że nigdy nikogo nie zabił, że wykonywał tylko rozkazy, a ludzie byli dla niego niczym, tylko produktami, które musiał zapakować do ustawionego pociągu i zawieźć w określone miejsce. Z żalem opowiadał, jaki był zaskoczony, gdy dowiedział się, że w Europie jest na topowej pozycji największych zbrodniarzy Drugiej Wojny.
          Co mnie zaciekawiło najbardziej, to jego życie w Argentynie. W ogóle muszę dorwać jakąś książkę opowiadającą o tych ucieczkach i życiu w Ameryce Południowej byłych hitlerowców, o ile taka istnieje. Oni często trzymali się razem, chodzili na nazistowskie bale, spotykali się. Żyli obok Żydów, którzy uciekli przed nimi w czasie wojny lub jeszcze przed jej wybuchem. Mało tego, żyli obok ludzi, którym zabili bliskich. W książce nawej jest taki fragment, jak pewna kobieta, która przeżyła obóz w Oświęcimiu spotkała w Argentynie w swoim sklepie doktora Mengele i rozpoznała go. Zaczęła krzyczeć, ale nikt jej nie słuchał, a Mengele spokojnie wyszedł. Ciekawa jestem, czy było więcej tego rodzaju epizodów.

piątek, 25 listopada 2011

P.S. Kocham tę ksiązkę!

          Usłyszałam o tej książce za sprawą jej ekranizacji z Hillary Swank w roli głównej. Holly w wieku 30 lat zostaje wdową. Jej mąż miał guza mózgu i nie zdążył nacieszyć się życiem. Holly nie wie co ze sobą począć, Gerry był miłością jej życia, znali się od bardzo dawna. Przyjaciele i rodzina starają się jej pomóc. Pewnego dnia Holly odpakowuje paczkę z listami napisanymi przez jej męża do niej. Każda przeznaczona na kolejny miesiąc. W nich znajdują się jego rady, mające pomóc jej pozbierać swoje życie do kupy.

          To tak w wielkim skrócie - nie chcę odbierać Wam przyjemności czytania ;) Otóż ja zakochałam się w tej książce, bo:
1. Mimo tego, że ma ponad 400 stron, to bardzo szybko się ją czyta.
2. Wycisnęła ze mnie łzy, a o to u mnie trudno ;)
3. Bohaterka i jej przyjaciółki mają bardzo fajne poczucie humoru, riposty i dowcipy wywoływały więcej niż tylko mały uśmieszek na mojej twarzy.
4. Książka skłania do refleksji.
5. Bardzo wciąga, bo chcemy wiedzieć, co znajduje się w kolejnych kopertach i jak bohaterka sobie z tym poradzi.
          Polecam wszystkim na zimowe wieczory ;) Oglądałyście film? Ja po przeczytaniu książki go widziałam i byłam bardzo rozczarowana, mało co się zgadza z tym, co było w książce. Twórcy zaczerpnęli chyba tylko pomysł listów zmarłego męża, bo cała reszta jest inna.

piątek, 18 listopada 2011

Jak flaki z olejem ;)

          Emma to kolejna książka Jane Austen w mojej skromnej biblioteczce. Po przeczytaniu Dumy i Uprzedzenia, oraz Mansfield Park obiecałam sobie przeczytać wszystkie jej dzieła. Po tej książce lekko się rozczarowałam. Nie wiem, czy wyrosłam z tego typu narracji, oraz długich monologów i pustych pochlebstw, którymi zachwycałam się kilka lat temu, kiedy czytałam Dumę, ale czytanie Emmy zajęło mi troszkę za dużo czasu niż powinno, bo troszkę ociągałam się z jej czytaniem. Po jej zakończeniu stwierdziłam, że to co autorka zamieściła na 415 stronach, możnaby spokojnie streścić do 150 bez uszczerbku dla fabuły. Główna bohaterka Emma, jest 22-letnią panną, która mieszka razem z ojcem w podlondyńskim majątku. Żyją sobie bardzo wygodnie, należą do ludzi zamożnych ich życie upływa na spotykaniu się z rodziną i przyjaciółmi. Poznajemy Emmę w smutnym momencie jej życia - jej guwernantka i jednocześnie najlepsza przyjaciółka wyszła za mąż i wyprowadziła się z ich posiadłości. W prawdzie będzie mieszkała niedaleko, ale wiadomo - to nie to samo. W tym momencie Emma postanawia poszukać sobie nowej towarzyszki, a także bawi się w swatkę zachęcona sukcesem zeswatania swojej guwernantki z jej obecnym mężem. W związku z tym jesteśmy świadkami wszystkich jej prób i błędów w dochodzeniu do swoich celów.

          Trudno jest czytać książkę z zapartym tchem, gdy nie lubi się głównej bohaterki. Emma jest przekonana o swojej wyższości nad innymi, uważa, że zawsze ma rację, przyzwyczajona jest do samych pochlebstw, zadziera nosa. Niesamowicie denerwowała mnie swoimi wypowiedziami i zachowaniem, co czyniło książkę trudną do przebrnięcia. Dochodził tutaj jeszcze motyw jej ojca, który był hipochondrykiem i ogólnie wiecznie stękał, nie chciał nigdzie wychodzić, bał się niemal, że od pierdnięcia jednej osoby w drugim końcu pokoju on nabawi się przeziębienia ;p Za bardzo przypominało mi to osobę, którą dobrze znam w rzeczywistości i to podnosiło mi ciśnienie.

Podsumowując, polecam tylko zagorzałym fankom twórczości Jane Austen ;)

niedziela, 13 listopada 2011

Co za dużo to nie zdrowo

Z prozą Hrabala znam się nie od dziś. Bardzo szanuję jego twórczość, mam do niej wielki sentyment. Uwielbiam sposób w jaki kreuje postaci i zawsze ochoczo sięgam po kolejne jego dzieło Tym razem miałam okazję przeczytać Lekcje tańca dla starszych i zaawansowanych. Po lekturze tej stosunkowo krótkiej powieści czuję się jednak jakbym zjadła na raz kilka tabliczek czekolady. I bynajmniej nie jest to miłe uczucie.

Fabuły nie jestem w stanie streścić. Jest to zlepek niezliczonej ilości historyjek łudząco podobnych do tych, którymi raczył nas wojak Szwejk. Ogromna dawka czeskiego humoru skompresowana na małej powierzchni może doprowadzić jedynie do katastrofy. Czytając Lekcje tańca momentami miałam wrażanie, że ktoś na mnie krzyczy, nie nadążałam za akcją, która diametralnie zmieniała się co kilka linijek. Nawet nie mogę powiedzieć, że co zdanie, ponieważ cały monolog głównego bohatera jest jednym zdaniem! Muszę jednak przyznać, że obraz życia między gospodą a łóżkiem w Czechach za czasów Austro-Węgier, na dodatek ukazany w krzywym zwierciadle potrafił mnie momentami mocno rozbawić, żeby po chwili wprawić w wielkie zniesmaczenie.

Powieść choć krótka okazała się być bardzo męcząca. Jeśli jeszcze nie czytaliście nic Hrabala to zdecydowanie odradzam tę książkę jako pierwszą- najprawdopodobniej się zniechęcicie. Sporo osób zapewne słyszało o filmie na podstawie Obsługiwałem angielskiego króla i od tej pozycji proponuję rozpocząć swoją przygodę z tym pisarzem. Uważam ją za jedną z najlepszych, które wyszły spod ręki wielbionego przez wielu pisarza, jednoczenie przystępną dla każdego, nie to co Lekcje Tańca, po których mam wrażenie, że przedawkowałam Hrabala...

poniedziałek, 24 października 2011

Bywalcy metra wędrują do....

Bywalcy metra wędrują do....


 ... simply_a_woman!

Gratulacje :) Wyślij mi proszę Twoje dane do wysyłki na adres: kosodrzewina123@interia.eu :)

Nie każdy lekarz Ci pomoże...

           Zobaczyłam tę książkę, będąc z kosodrzewiną w Dedalusie - składzie tanich książek. Miałam nic nie kupować, ale nie dało się ;p Domyślam się, że nie jest to literatura, która wielu zainteresuje, ale przeczytałam ją i chcę się podzielić ;p
          Polecam ją każdej marudzie, która w obecnych czasach narzeka, jakie to ma kiepskie życie, bo musi chodzić do szkoły/pracy, bo do wakacji daleko, bo rodzice ją wkurzają lub pokłóciła się z chłopakiem/dziewczyną. Przy tym co działo się 70lat temu nasze życie to bajeczka, trudno to nawet porównywać.
          Ernst Klee pisze dokładnie o setkach eksperymentów na więźniach, o lekarzach, którzy byli za to odpowiedzialni, o ich stosunku do pracy. O opłakanej sytuacji w obozach koncentracyjnych.
          Jak dla mnie, tytuł jest lekko mylący - Auschwitz. Medycyna III Rzeszy i jej ofiary. O Auschwitz jest tylko jeden rozdział na samym końcu książki. Tak naprawdę to dowiadujemy się, o wszystkim co miało miejsce w większości KLów. O durnych pomysłach lekarzy, którzy używali więźniów niczym królików doświadczalnych, a następnie wysyłali ich do komór gazowych, o ile nie umarli wcześniej na skutek ich eksperymentów. A co to były za eksperymenty? Całe mnóstwo: szukanie lekarstwa na dur brzuszny, sprawdzanie wytrzymałości człowieka na chłodzenie (wrzucanie więźnia do kadzi wypełnionej lodem i trzymanie dopóki nie umarł), sprawdzanie ile można przeżyć na dużej wysokości (dla lotników Luftwaffe), nie mówiąc o obcinaniu głów dzieciom i zamykaniu ich w słoikach w formaliną. Zabijanie ludzi dla ich skóry - naziści oprawiali sobie nią książki, nie mówiąc o abażurach. Zagrożeni mogli czuć się szczególnie posiadacze tatuaży. W tej książce dowiadujemy się, że niewielu lekarzy, sprawców tych okropności poniosło karę. Większość z nich wykładała na uniwersytetach, zakładała prywatne praktyki, zdobywała nagrody za osiągnięcia w swoich badaniach. Badaniach, które przeprowadzali w obozach, na ludziach, którzy nie wyrazili na to zgody. Mieli dwa wyjścia - iść do gazu/dostać kulkę lub zgłosić się do badań. Książkę polecam wszystkim zainteresowanym II wojną światową.

niedziela, 16 października 2011

Nie do określenia

Książka Ladislava Fuksa Myszy Natalii Mooshaber znalazła się w moich rękach tylko i wyłącznie dlatego, że jest jedną z lektur, którą muszę przeczytać do egzaminu, sama z siebie bym się na nią nie skusiła. Z tego powodu lubię moje studia, ponieważ dzięki nim odkrywam całe zastępy interesujących mnie lektur, dziś pora na recenzję jednej z nich. 

Powieść Myszy Natalii Mooshaber jest dla mnie bardzo trudna do określenia jeśli chodzi o jej gatunek. Kryminał (nie przepadam za nimi), groteska, powieść społeczno-obyczajowa, utopijna, nawet fantastyczna- wszystkie te nazwy będą trafne. 

Tytułowa bohaterka, Natalia Mooshaber jest biedną wdową, która zarabia na życie doglądając grobów na cmentarzu. Dodatkowo pracuje społecznie w Opiece, instytucji, która dba o ład i porządek  w świecie rządzonym przez despotycznego władcę, ukrywającego przed ludem ukochaną królową. Natalia w ramach pracy w Opiece chodzi po mieście i dogląda tego, jak zachowują się dzieci podejrzane o niesubordynację wobec państwa. Choć nie dostaje za tę pracę żadnego wynagrodzenia bardzo się do niej przykłada. Jej największą zmorą są jej własne dzieci, które nie dość, że zupełnie jej nie szanują, to na każdym kroku próbują oszukać oraz wplątać we własne nieczyste interesy. 

Po przeczytaniu kilku pierwszych stron pomyślałam sobie, że czeka mnie powtórka z lektury 1984, jednak nic podobnego. W świecie Natalii władca jest jedyny i absolutny, w szkole dzieci uczą się jego życiorysów, a ten, kto przy jego recytacji się myli jest surowo karany. Choć ludzie, są sparaliżowani strachem, to język jakim się posługują jest doprawdy komiczny. Wiele zdań z książki mogłoby posłużyć dziś za łamańce językowe. Takie zestawienie sprawia, że wszystkich dramatycznych sytuacji nie odbiera się z należytą powagą, a raczej z pewną dozą czarnego humoru. 

Książka zasługuje na uwagę nie tylko ze względu na samą treść, która choć jest ciekawa, to jednak nie najłatwiejsza w odbiorze, ale właśnie i na język jakim jest napisana. Osoby, które zainteresowane są historią krajów Europy Środkowej również znajdą w niej wiele analogii do wydarzeń z minionej epoki.

sobota, 15 października 2011

Recenzja gościnna- Dan Brown, The Lost Symbol

Witam wszystkich bardzo serdecznie. Dziś wpis będzie odrobinę nietypowy, jest to recenzja, której nie napisałam ja czy Anula, tylko Kinga, w blogowym świecie znana jako simply_a_woman- pewnie wiele osób bardzo dobrze zna jej stronę :) Zapraszam do lektury:

http://www.belfasttelegraph.co.uk
Książkę pożyczył mi kolega z pracy, twierdząc, że dla niego jest za trudna. Czytałam ją w oryginale i niestety nie wiem, czy została już przetłumaczona na polski...

„The Lost Symbol” to książka o poszukiwaniu. Kilku bohaterów poszukuje utraconego słowa, symbolu, który ma otworzyć im drogę do mądrości. Niektórzy (znamy nam z poprzednich książek profesor Robert Langdon oraz kolejna wykształcona kobieta sukcesu - Katherine Solomon) robią to w sposób metodyczny, odszyfrowując zawiłe wskazówki. Inni podążają „po trupach do celu”. Kto wygra ten wyścig?

Sama fabuła książki jest wartka i wciągająca. Mamy tu stowarzyszenia o kilkuwiekowej tradycji, porwanie, szantaż, tortury, kilka nieprzewidzianych zwrotów akcji. Niestety fabuła przerywana jest znacznie liczniejszymi niż w poprzednich książkach Browna wykładami na temat symboliki, Masonów, nauki i jej rozwoju, architektury, słowotwórstwa, historii itp. Nie twierdzę, że to źle, o nie. Zdecydowana większość faktów jest niezwykle ciekawa. Problem w tym, że z powodzeniem mogłyby stanowić materiał na inną książkę... Książkę, która nie byłaby z założenia thrillerem.

Pod względem językowym książce nie mam nic do zarzucenia – jest świetnie napisana. Jednakże jeśli zetknęliście się z poprzednimi książkami Browna (ja całkiem niedawno ponownie przeczytałam „The Da Vinci Code”), styl autora staje się w pewnym stopniu przewidywalny. Nie polecam zatem czytania książki po książce, zdecydowanie warto zrobić sobie przerwę.

Na zakończenie dodam, że książka porusza wiele kwestii religijnych wielkiego kalibru: czy Bóg istnieje? Czy człowiek posiada duszę? Skąd się biorą cuda? Jeśli jesteście ciekawi odpowiedzi, otwarci na wchłonięcie ogromnej porcji faktów z różnych dziedzin, jeśli lubicie Langdona i w ogóle thrillery Browna – polecam.

simply_a_woman

piątek, 14 października 2011

Książka do wzięcia

W ramach podziękowań za to, że odwiedzacie naszego bloga i zostawiacie  komentarze chciałabym się odwdzięczyć ;) Wśród osób, które zgłoszą się pod tym postem rozlosuję książkę Bywalcy Metra Juliette Kahane- egzemplarz prosto z księgarni. 


Jedynym warunkiem koniecznym do wzięcia udziału w tym małym rozdaniu jest bycie obserwatorem naszej strony oraz napisanie w komentarzu do tego posta, że chcecie wziąć udział w losowaniu tej książki. Na Wasze zgłoszenia czekam do 23.10.2011, wyniki podam następnego dnia. Powodzenia :)

środa, 12 października 2011

Dla dzieci i dorosłych... ale bardziej dla dzieci ;)

          Książę Mgły to pierwsza książka C. R. Zafona, po którą sięgnęłam. W mojej kolekcji czekają na mnie jeszcze Cień Wiatru i Marina (którą pożyczyła ode mnie kosodrzewina;p). W przeciwieństwie do ostatnich dwóch, Książę Mgły zaliczany jest do literatury młodzieżowej. Oczywiście autor zachęca i tych starszych do czytania, ale moim zdaniem nie warto. Harrego Pottera, w szczególności jego ostatnie części mogłabym zaliczyć do literatury i dla małych i dla dużych,  natomiast Księcia Mgły nie. Dlaczego? Przede wszystkim fabuła jest bardzo prosta: Max Carver właśnie przeprowadził się z dwiema siostrami i rodzicami z dużego miasta do małego miasteczka nad brzegiem oceanu, aby uciec przed wojenną zawieruchą (dzieje się to w 1943 roku). Tutaj poznaje on Rolanda i jego dziadka-latarnika, dzięki którym dowiaduje się o istnieniu Księcia Mgły, który od lat dokonywał z ludźmi paktów na zasadzie: spełnię Twoje życzenie, nieważne jakie, w zamian za to kiedyś Ty spełnisz moją prośbę. Kiedy ludzie prosili o szczęście w życiu, o miłość, Książę Mgły pojawiał się za jakiś czas i życzył sobie czyjejś krzywdy lub pierworodnego syna. Każdy, kto nie uregulował długu umierał. Książę Mgły wkrótce jednak zawita do małego miasteczka nad oceanem, aby uregulować stary dług...
          Opowieść jest bardzo krótka (197 stron pisanych dosyć dużą czcionką i dużymi marginesami;p), niezawierająca zbyt wiele szczegółów. Akcja za to idzie bardzo wartko. Generalnie książkę szybko i lekko się czyta. Moim jednak zdaniem jest bardzo przewidywalna i ciągle miałam wrażenie, że skądś już tę historię znam. Dla osoby młodej może rzeczywiście będzie to coś WOW, ale dla starego książkowego wyjadacza jak ja, nie jest to nic nowego ;)

niedziela, 9 października 2011

Londyn z początków XIXw i zagadkowa śmierć... "Kiedy bogowie umierają" C.S. Harris

          Przyznam się - kupiłam tę książkę przez okładkę ;p Strasznie mi się spodobała, przykuła moją uwagę. Okazało się, że to kryminał, a ja lubię odmóżdżyć się od czasu do czasu, więc weszłam w jej posiadanie. Niestety jednak, muszę przyznać, że o ile opisy Londynu z 1811 roku, jego struktury społecznej, życia wszystkich warstw bardzo mi się podobały to już sama historia zagadkowej śmierci nie. Czyli tło tak, a fabuła nie ;p  
          A o co tu w ogóle chodzi? Podczas kolejnej imprezki u Księcia Regenta (późniejszego króla Jerzego IV) w jego komnacie zostaje znaleziona martwa młoda żona bardzo leciwego markiza. W plecy wbity ma zabytkowy sztylet, a na szyi naszyjnik o długiej i zagadkowej historii, który ponoć zaginął na morzu kilkanaście lat wcześniej. Rozwiązania zagadki podejmuje się oczywiście piękny, młody i bogaty wicehrabia Sebastian St. Cyr.
          Zazwyczaj, kiedy sięgam po kryminał lubię być zaskakiwana, kiedy przychodzi do wskazania prawdziwego zabójcy i sposobu, w który zabił (tutaj prym w moim rankingu wiedzie Agatha Christie). W tym przypadku nawet mi brewka nie tykła :D Książka pod względem opisowym bardzo mi się spodobała, ale sama historia już nie. Okazało się też, że to druga książka o tym samym bohaterze Sebastianie St. Cyr i były niej pewne odniesienia do pierwszej, których nie rozumiałam, bo jej nie czytałam (brzydsza okładka - wiecie:D:D). Miłej niedzieli! ;)

poniedziałek, 3 października 2011

Lekcja historii...

          Oto pierwsza moja recenzja na tym blogu, mam nadzieję, że zainteresujecie się tym, co mam do powiedzenia ;p Książka, którą przeczytałam to nie durna historyjka sensacyjna, czy inne błahostki. To lekcja historii. To zbiór informacji na temat najczarniejszego okresu historii.
          Kiedy chodziłam do szkoły, nienawidziłam historii. Nie znosiłam wkuwania dat, oraz uczenia się masy informacji zupełnie nie potrzebnych, a co gorsza dla ścisłowca - nie było tu konkretów. Trzeba było przeczytać wszystko na dany temat, aby go zrozumieć. Z matematyką i fizyką wystarczą wzory. A tutaj trzeba dużo czytać i jeszcze zapamiętywać co, jak, gdzie i dlaczego. Nie znosiłam być odpytywana przez mojego tatę, ani pisać sprawdzianów. Ale jest w historii jeden okres, który mnie zawsze interesował, ale dopiero po skończeniu liceum bardziej się nim zainteresowałam i z własnej, nieprzymuszonej woli sięgnęłam po literaturę z tego tematu. To Druga Wojna Światowa.
          Długo zabierałam się za tę książkę, bo jest ona dosyć dużych rozmiarów i przez to lekko nieporęczna, a ja tak naprawdę czytam tylko w czasie podróżowania tramwajami/autobusami (wbrew pozorom to bardzo dużo czasu;p), tak więc zdecydowałam się zabrać ją na wakacje i dokończyłam ją już po powrocie. Jej nie da się czytać z resztą szybko. Tutaj trzeba zastanowić się nad każdym zdaniem, przeanalizować je.
         Proces w Norymberdze napisany przez Joe J. Heydecker'a, oraz Johannesa Leeb'a to lekcja historii. Zaczyna się od tego, jak powstał i formował się pomysł procesu zbrodniarzy wojennych, potem czytamy o polowaniu i wyłapywaniu ich pod koniec wojny, jak i zaraz po niej. Rozdział właściwy to przebieg procesu, który porusza wszystkie aspekty rządów Hitlera, aż po upadek Trzeciej Rzeszy. Przytaczane są tutaj dialogi z sali sądowej, wypowiedzi świadków i oskarżonych. Wiemy też jak zachowywali się oskarżeni zamknięci w więzieniu w czasie trwania procesu, jak w czasie wysłuchiwania wyroku.
          Zdaję sobie sprawę, że nie każdego interesuje taka literatura, ale tę książkę przeczytałam i nią się z Wami dzielę ;) Co jakiś czas będę pisać recenzję literatury z tej tematyki, ale co jakiś czas, aby troszkę urozmaicać to, co czytam ;)

niedziela, 2 października 2011

Eytkieta to rzecz święta

Rozważna i romantyczna jest już trzecią książką Jane Austen, po którą miałam okazję sięgnąć. Tak jak pisałam przy okazji recenzji Mansfield Park za jej utworami można przepadać lub ich nie znosić. Należę do pierwszej grupy osób, ponieważ uwielbiam czytać jej opisy zwyczajów panujących w ówczesnej Anglii. Zwyczajów, które obecnie każdego tylko dziwią lub przywołują uśmiech na twarz- czy ktoś sobie może wyobrazić, że kiedyś dziewczyna po upadku i skręceniu kostki nie mogła prosić o pomoc mężczyznę, ponieważ jest to wbrew etykiecie?

Choć wątki miłosne w książkach Austen są do siebie łudząco podobne to ich zawiłość w "Rozważnej i romantycznej" wydała mi się być najbardziej interesująca. Już sam fakt, że cała historia kręciła się wokół dwóch dziewczyn potęguje ilość ich perypetii. Siostry choć miały podobne usposobienie jak Jane i Elizabeth z Dumy i uprzedzenia to ich wzajemne relacje bardzo się różniły. W ich życiu najważniejszą rolę pełniła etykieta, były jej wierne do tego stopnia, że jedna bała się zapytać drugą o to, czy jest zaręczona! Niestety główne bohaterki nie wzbudziły mojej sympatii. Rozważna Elinor była dla mnie zbyt chłodna i wręcz hiperpoprawna w swoim zachowaniu, z kolei romantyczna Marianne stanowiła dla mnie idealny przykład rozpieszczonego dziecka sprzed kilku epok.

Wszyscy bohaterowie (jak zawsze) zostali przedstawieni na zasadzie kontrastu. Jeden adorator był bogaty i stary a drugi młody i biedny. Takie przerysowanie postaci nie pozostawia żadnych wątpliwości jeśli chodzi o interpretację ich działań. Działań, które toczą się głównie na balach, herbatkach, kolacjach, obiadkach, podwieczorkach, spacerach- wtedy właśnie takie były największe rozrywki i na nie poświęcały najwięcej czasy elity. Dlatego nie ma co się krzywić na kolejny proszony obiad, bo po prostu kiedyś tak było. Niestety, taka przewidywalność na dłuższą metę jest nużąca.

Zakończenie o dziwo mnie zaskoczyło. Piszę o dziwo, ponieważ zazwyczaj po pierwszych kilku stronach jej powieści wiadomo, co będzie dalej. "Rozważną i romantyczną" oceniam jako przyjemną lekturę pozwalającą się przenieść na kilka wieczorów do osiemnastowiecznej Anglii i poczuć klimat ówczesnego świata.

niedziela, 25 września 2011

Jak najlepiej przyciągnąć uwagę do książki? Tytułem!

Przyznam szczerze, że po książkę Glorii Goldreich Kolacja z Anną Kareniną sięgnęłam głównie ze względu na jej tytuł. Anna Karenina to jedna z moich ulubionych książek i choć wiedziałam, że nie mam się co spodziewać podobnej historii jak z dziewiętnastowiecznej Rosji, to mimo wszystko od początku miałam przychylne nastawienie do tej książki. Niestety, ale się rozczarowałam.

www.empik.pl
Nikt chyba nie lubi, gdy zna zakończenie książki czy filmu, z którym ma się w najbliższym czasie zapoznać. Pamiętam, że ze złością przeczytałam fragment Nieznośnej lekkości bytu, w której opisano zakończenie Anny Kareniny. Tak się złożyło, że była to następna książka, po którą chciałam sięgnąć. Od tamtej pory mam swoistą misję ostrzegania innych, przed takimi nieprzyjemnościami. Drogi czytelniku, jeśli nie chcesz wiedzieć, jak zakończą się niżej wymienione książki, to odpuść sobie sięganie po tą. Pani Bovary, Anna Karenina, Lolita, Czytając Lolitę w Teheranie, Rafa Edith Wharton, opowiadania Loteria i Życie wśród dzikusów Shirley Jackson, Szklany klosz i tom wierszy Ariel Sylvii Plath oraz Małe kobietki Louis May- to wszystko jest omawiane na wszystkie strony przez czytelniczki klubu książki. 

Taka ilość lektur do przeanalizowania sprawiła, że pozostało już niewiele miejsca na popisanie się kreacją postaci. Każda z sześciu pań jest przedstawiona bardzo powierzchownie, są to właściwie stereotypowe przedstawicielki różnych typów osobowości. Wszystkie borykają się z przeciwnościami losu. Każda ma swoje problemy lecz wszystkie mają to samo rozwiązanie - azyl odnajdują w książkach. Dają im one poczucie bezpieczeństwa i sprawiają, że na chwilę zapominają o całym świecie. Choć diametralnie różnią się od siebie to książki i dyskusje o nich są spoiwem ich przyjaźni. Najlepiej obrazuje je cytat: Są takie chwile, kiedy historie, które czytam, wydają mi się bardziej rzeczywiste niż to, co przydarza mi się naprawdę.

Niestety, dla mnie, czytanie dyskusji na temat książek, których nie znam (przyznaję się, że nie czytałam wszystkich omawianych tu lektur), a przez to nie jestem w stanie w żaden sposób się do nich odnieść, nie jest przyjemnością. Momentami mam wrażenie, że autorka bardziej chciała się podzielić swoimi spostrzeżeniami na temat wymienionych książek, niż stworzyć jednolitą historię.

Każde spotkanie, przygotowania do niego, od wyboru potraw na stół po opis miejsca, gdzie będą przechowywane płaszcze, są opisane bardzo szczegółowo. Za pierwszym razem czytałam ten opis z przyjemnością, jednak za szóstym byłam już mocno znudzona.

Muszę jednak przyznać, że zazdroszczę bohaterkom takiego klubu książek. Sama chętnie brałabym udział w spotkaniach tego typu :)

sobota, 24 września 2011

Powitanie

Witam! Jeżeli znalazła/eś się się na tej stronie znaczy, że tematyka książek jest Ci bliska. Wraz z przyjaciółką jeszcze z czasów liceum- Anulą postanowiłyśmy rozpocząć pisanie bloga, na którym będzie można znaleźć recenzje lektur, porozmawiać o nich czy nawet dostać jedną w ramach konkursu. Każda z nas ma już swoje miejsce w sieci, gdzie pisze recenzje kosmetyków (link do bloga Ani podałam wyżej, mój możecie odwiedzić tutaj), więc zgodnie stwierdziłyśmy, że pisanie na temat naszego kolejnego wspólnego zainteresowania, jakim jest literatura będzie dobrą zabawą :)