piątek, 27 stycznia 2012

Ale to już było. Chociaż było piękne.

Carlosa Ruiza Zafona chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Wystarczy spojrzeć na ostanie wpisy na blogu, żeby się przekonać, że to autor wielce przeze mnie i Anulę lubiany. Kolejną jego powieść z cyklu "dla dzieci" mogę odhaczyć na liście książek do przeczytania. Dziś będzie mowa o Światłach września, czyli jego trzecim z kolei dziele. W Polsce jego książki są publikowane w sposób niechronologiczny, mało kto wie, że jego pierwsze powieści zostały napisane w latach 1993-95 i dopiero po sukcesie Cienia Wiatru zawędrowały na nasz rynek. 

Nie bez przyczyny zaczynam od takich faktograficznych informacji. Już tłumaczę dlaczego. Po prostu czytając tę książkę, miałam wrażenie jakbym czytała esencję dwóch innych lektur, które wyszły spod pióra Zafona. Mam na myśli Księcia mgły oraz Marinę. Książki te powstawały jedna po drugiej i wyraźnie widać w nich wspólne motywy. W Światłach września odnajdziemy nadmorską scenerię, tajemniczy las w pobliżu posiadłości, w którym dzieją się niewytłumaczalne rzeczy, tajemniczych pryncypałów, którzy obiecują wieczne szczęście w zamian za oddanie duszy, ożywające martwe przedmioty. Mogłabym wymieniać jeszcze wiele motywów wspólnych dla tych powieści. Dlatego patrząc na tę książkę krytycznym okiem myślę sobie "wszystko fajnie, ale to już było". Jednak nie wszyscy muszą od razu mieć takie spaczenie jak ja i sięgać od razu po wszystkie książki, jakie wyszły spod pióra danego autora ;)


Akcja Świateł września toczy się we Francji tuż przed drugą wojną światową. Dokładnie w małym miasteczku, które w okresie letnim żyje życiem odwiedzających je turystów. Sprowadza się do niego wdowa z dwójką dzieci, które kilka miesięcy wcześniej straciły ojca. Ich matka znajduje zatrudnienie u tajemniczego twórcy zabawek, który mieszka w ogromnej posiadłości wypełnionej własnymi tworami. Jego zabawki wyglądają tak realistycznie, że z trudem można odróżnić co jest zabawką, a co istotą żywą. Tak mroczna sceneria jest jeszcze niczym w porównaniu z tym, co skrywa się w jednej z komnat budowli i co, nie bez ingerencji sił zła, zostaje wypuszczone na wolność.

I choć jak już wspominałam książka przypomina swoich braci z cyklu "dla młodzieży" to różni się od nich ciężarem panującego klimatu. Tak jak ostatnio pisałam, że nie czytałabym do snu swemu dziecku Mariny ze względu na obecność, nazwijmy rzecz po imieniu, makabrycznych scen. Światła września głębiej wchodzą w psychikę ludzką i w gruncie rzeczy wciąż krążą wokół tematu, jakim jest ciemna strona człowieka. Biorąc pod uwagę czas, w którym toczy się akcja powieści oraz jej epilog (rok 1946), nietrudno domyślić się, że autor odwołując się do owego cienia mieszkającego w każdym z nas miał na myśli cień, który spowił Europę w czasie wojny. 

Po raz kolejny muszę przyznać, że Zafonowi udało się napisać książkę, od której nie można się oderwać, gdy już się zacznie ją czytać. Świat, który przedstawia w swoich powieściach jest piękny i straszny zarazem i chyba właśnie to mnie najbardziej do jego książek przyciąga.